Recenzja filmu

Dystans (2014)
Sergio Caballero
Michal Lagosz
Alberto Martínez

Parapsychologie Tarkowskiego

W długie melancholijne ujęcia i ciężką atmosferę wpisano mocno komiksowe wątki telekinezy i supermocy, sprowadzając do popkulturowego parteru Tajemnicę i Sacrum, którymi ociekał modernizm
Druga połowa lat 70. Rosyjski reżyser Andriej Tarkowski ogląda w jednej z berlińskich galerii zapis performansu "W jaki sposób wyjaśnić obrazy martwemu zającowi" Josepha Beuysa – legendarny artysta konceptualny, z twarzą pokrytą miodem i złotymi płatkami, spokojnie tłumaczy zwierzęcemu truchłu znaczenie sztuki współczesnej. Na Tarkowskim wideo robi ogromne wrażenie: niedługo później telefonuje do Beuysa z propozycją współpracy przy filmie opartym na motywach powieści braci Strugackich. W 1979 r. do kin wchodzi "Stalker", czy może raczej "Dystans", a na moskiewskiej premierze Beuys, jako gość specjalny i współtwórca scenariusza, zasiada w loży dla VIP-ów razem z oficjelami z Mosfilmu.



Niemożliwe? Bez sensu? Na pewno nie dla Sergio Caballero – jego perwersyjna wyobraźnia zdołała wypluć na światło dzienne hybrydę metafizycznej "tarkowszczyzny" i sztuki konceptualnej, która idealnie wpisała się w kinofilskie freak show Romana Gutka. W "Dystansie" Hiszpan odkurza wyświechtany arsenał surrealistów – przede wszystkim metodę swobodnych skojarzeń – i kieruje jego niszczycielskie moce przeciwko konwencji filmu artystycznego. Miesza wszystko ze wszystkim: estetykę neomodernizmu z kinem gatunków, parapsychologię z performansem, karnawałowy humor z filozoficznymi dywagacjami, "Stalkera" z Beuysem. W efekcie dostajemy inteligentny pastisz klasycznego, festiwalowego snuja, miejscami naprawdę zabawny i zaskakujący pomysłowością, ale jednak nieprzejednany w swoim hermetyzmie. To kino wybitnie eksperymentalne, wręcz aroganckie w praktyce lekceważenia prawideł "czytelności" i skrojone przede wszystkim pod jedno, "idealne" oko – samego Autora.



Paradoksalnie (bo wraz z postępem akcji poczucie absurdu narasta), szkielet fabularny "Dystansu" nie jest szczególnie skomplikowany – to klasyczna opowieść o złodziejach szykujących "skok życia", surrealistyczna wariacja na temat heist movie. W filmowym prologu narrator z offu przybliża nam historię rosyjskiego nuworysza – entuzjasty zjawisk paranormalnych i tropiciela UFO – który po upadku ZSRR zbił majątek na prywatyzacji syberyjskiej elektrowni i postanowił zainwestować w sztukę nowoczesną. Mniej więcej do tego momentu wszystko mieści się w granicach prawdopodobieństwa: spoglądając przez ciemne filtry na wymarłe górskie krajobrazy, pełne ruin po zakładach przemysłowych, spodziewamy się jakiejś wariacji na temat kina Zwiagincewa albo Łungina. Tymczasem Caballero serwuje nam absurdalny zwrot – milioner kupuje do swojej kolekcji niemieckiego performera i zamyka go gdzieś w pobliżu opuszczonej elektrowni. Uwięziony artysta, z zawieszonym na szyi zającem (o akcji Beuysa pisałem już wcześniej) i zapisujący na murach budynku ciągi skomplikowanych wzorów matematycznych, nawiązuje kontakt z trzema karłami-telepatami, którym zleca kradzież tytułowego "dystansu". Jeśli po tych kilku zdaniach wiecie już, że tego rodzaju poetyka to nie Wasza bajka, możecie nie czytać dalej – ostatecznie spiętrzenie absurdu niweluje nawet narzucające się w pierwszej chwili odczytanie filmu przez pryzmat hitchcockowskiego MacGuffina. Poszczególne części luźnej rozsypanki łączy chyba tylko anarchiczne poczucie humoru, nie naruszające jednak bezpiecznych granic "złego smaku", wyznaczanych przez "Psa andaluzyjskiego" z jednej, a "Kretem" Jodorowsky'ego z drugiej strony. Przykłady można mnożyć: jeden z karłów, wąchając palec potarty o własne genitalia, łączy się telepatycznie z kobietą ubraną jak krupierka z kasyna w Las Vegas; strażnik-mutant, którego muszą przechytrzyć nasi bohaterowie, trzyma w domu wygłaszającą japońskie haiku, wiecznie dymiącą beczkę. Brzmi dziwnie znajomo, prawda?



W tym szaleństwie tkwi jednak pewna sprytna metoda. Ciekawe wydaje się przełamanie metafizycznych pretensji "Stalkera", do którego "Dystans" odwołuje się przede wszystkim w warstwie estetycznej i motywie wędrówki trzech bohaterów, odniesieniami do popularnej parapsychologii rodem z kolorowych magazynów – w tym raczej, a nie w pocieraniu genitaliów, widzę rzeczywiste źródło komizmu tego pokręconego obrazu. W długie melancholijne ujęcia i ciężką atmosferę wpisano mocno komiksowe wątki telekinezy i supermocy, sprowadzając do popkulturowego parteru Tajemnicę i Sacrum, którymi ociekał modernizm Tarkowskiego. To, co we współczesnym nurcie "kina kontemplacji" przyjmuje się z nabożną czcią, raczej kontynuując, niż kwestionując, Caballero przewraca na nice, sięgając po tradycje przedwojennej awangardy zafascynowanej kulturą masową. Hiszpanowi jest zdecydowanie bliżej do Chaplina i Bretona niż Dumonta i Bressona. Pozostaje tylko jedno, dość poważne "ale" – Caballero prowadzi swój autorski monolog, rezygnując z prawdziwej komunikacji z widzem. W wywiadach deklaruje, że "Dystans" oparł nie na klasycznym scenariuszu, ale na luźnych skojarzeniach notowanych w pamięci iPhone'a. Dzięki temu film pełen jest pustych znaków, kierujących wyłącznie w stronę bogatej wyobraźni artysty. Czy jednak w kontakcie z tego rodzaju tekstem nie jesteśmy zawsze jak martwy zając Beuysa – obojętni, podwójnie głusi, całkowicie receptywni? Od erudyty działającego na pograniczu sztuk, a na takiego kreuje się Caballero, oczekiwałbym większej otwartości i empatii.
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones